środa, 31 października 2012

Październikowe zużycia


Przyszedł czas na comiesięczny post denkowy. Mimo iż nie jestem zbyt dumna z ilości zużytych kosmetyków, postanowiłam nie narzekać, gdyż po raz pierwszy udało mi się powstrzymać manię kupowania. W mijającym dzisiejszej nocy miesiącu "wyszło" kilka produktów z mało różnorodnych kategorii, ale myślę, że w następnym będzie ich więcej. Niniejszym zapraszam na tradycyjną notatkę z pustymi opakowaniami :-)

  • BabyDream, Szampon dla dzieci - moje włosy bezapelacyjnie go uwielbiają. Naprawdę dobrze oczyszcza, nie wysusza kosmyków ani skóry głowy. Bardzo porządnie zmywa oleje do ostatniej kropli, pozostawia je lekkie, miękkie i przyjemne w dotyku. Nie obciąża, ale trochę plącze kłaki. Ze względu na rzadką konsystencję jest niezbyt wydajny, ale przy tak niskiej cenie można pozwolić sobie na jego częstszy zakup.
  • Isana, Hair, Odżywka do włosów "Połysk koloru" - używałam jej do pierwszego O w OMO, mimo że nie farbuję włosów i muszę przyznać, że była niczego sobie. Rzeczywiście przydawała blasku, lekko wygładzała i nie powodowała puszenia. Nie zauważyłam wysuszenia ani podrażnienia skóry głowy. Ogólnie rzecz biorąc nie była zła, do tej metody mycia w sam raz.
  • Goldwell, Dual Senses, Rich Repair Conditioner - próbka - użyłam jej tylko na końce, ponieważ moje włosy niekoniecznie lubią silikony na całości. Muszę przyznać, że dość dobrze zabezpiecza, w pewnym stopniu zmniejsza szorstkość i zapobiega puszeniu, ale nie jest to oznaka regeneracji. Mam jeszcze kilka takich probek, więc myślę, że pozwoli mi to na ocenienie produktu w pełni. 
 
  • Eva Natura, Herbal Garden, Pielęgnacyjny tonik do twarzy - zużyłam już kolejne opakowanie, świadczy to więc go prawdziwym uwielbieniu. Bardzo dobrze oczyszcza, łagodzi podrażnienia, likwiduje uczucie ściągnięcia. Ponadto lekko nawilża skórę, przywraca odpowiednie pH i przygotowuje na przyjęcie kremu. Myślę, że znalazłam to, czego chciałam i to w całkiem znośnej cenie.
  • Lirene, Oczyszczające mleczko do demakijażu - dość porządny produkt, który niestety nie zagości u mnie ponownie. Zmywał nieźle, nie podrażniał, jednak lekko zapychał i nie domywał w pełni. Miał przyjemny zapach i konsystencję, jednak nie pokochałam go na tyle, aby kupić raz jeszcze.
  • Eveline, Pure Control S.O.S, Antybakteryjny krem nawilżający - początkowo był całkiem dobry, później spowodował atak wyprysków. Niemniej jednak dobrze nawilżał i lekko wygładzał skórę. Jego zapach należał do przyjemnych, niedrażniących. Ostatecznie zużyłam go do stóp, gdzie na pewno nie zaszkodził.
  • Original Source, Seasonal Edition Shower Gel, British Strawberry - zupełnie przeciętny, nie spodobał mi się. Butelka nie miała niekapka jak w tradycyjnych opakowaniach i rzadką, mocno lejącą konsystencję. Ponadto zapach zalatywał dość intensywnie sztucznością. Pienił się dość dobrze, jednak nie była to  wielka piana. Niemniej jednak nie można odmówić mu ładnej szaty graficznej. 
  • Bentley Organic, Calming Body Lotion, Lawenda i rumianek - naprawdę porządny produkt. Dobrze nawilżał, lekko wygładzał, nie pozostawiał tłustego filmu. Mimo rzadkości rozprowadzał się idealnie, szybko wchłaniał. Zapach miał całkiem ładny, specyficzny, kwaskowato-kwiatowo-ziołowy.
  • Dairy Fun, Jogurtowy balsam do ciała o zapachu kokosa - średni kosmetyk o mało ciekawym działaniu. Mimo przyjemnej konsystencji i szybkiego wchłaniania nie przypadł mi do gustu całkowicie. Nawilżał i wygładzał dość lekko, a jego zapach na skórze oscylował pomiędzy zepsutą zieloną herbatą a dymem papierosowym. Jak łatwo sie domyślić, nie pokochałam go.
  • Rival de Loop, Krem nawilżający z efektem matującym - uwielbiam! Świetnie matuje, dobrze nawilża, pomaga zagoić się i przeciwdziałać wypryskom. Jest wydajny, ma ładny zapach i dobrą wydajność. Zdecydowanie nie wyobrażam sobie bez niego życia!
  • Asa, Acnefan, Krem do pielęgnacji cery trądzikowej - bardzo lubię za działanie. Rozjaśnia cerę, pomaga zapobiegać wypryskom oraz goić się tym, które już powstały. Ponadto bardzo dobrze matuje i idealnie wtapia się w skórę, wiec można używać go także na dzień.
  • Alterra, Nawilżane chusteczki oczyszczające z aloesem - świetne! Idealnie zmywały, nie podrażniały, mam nawet wrażenie, że nawilżały. Substancje w nich zawarte nie spowodowały zapychania. Nadawały się też do odświeżania skóry w ciągu dnia.
  • Caterine, Płatki kosmetyczne - zwyczajne, dość nieciekawe. Lubiły się rozwarstwiać, ale nie zostawiały włókien na twarzy ani na paznokciach. Były też mało chłonne, gdyż nawet niewielka ilość toniku przeciekała. W związku z tym wydajnością nie grzeszyły.
  • Lovely, Liquid Lip Balm, Smoothes, heals and protects your lips x2 - moj ulubiony balsam do ust. Nawilża, natłuszcza, odświeża i odżywia wargi. Pozostawia warstewkę ochronną ze wzgledu na parafinę, która w mazidłach do ust mi nie przeszkadza.
  • Isana, Zmywacz do paznokci bez acetonu - przyjemny, póki co ulubiony. Świetnie zmywa, nie wysusza, jest dość wydajny. Ponadto niezbyt śmierdzący i łatwo dostępny. Bardzo go polubiłam :-)
  • Wibo, Crocodile Skin, 4 - wprawdzie nie zużyłam go, ale dołączyłam do denka jako wyrzutka. Dawał piękny efekt skóry krokodyla, a i kolor miał świetny - burgund. Niestety porobiły się w nim grudki, a to znak, ze czas się rozstać. 
  • Bell, Sun Bronzer - używałam na ramiona i dekolt. Był całkiem przyjemny, jednak nieco za ciemny. Nie robił plam, dobrze się rozprowadzał. Zawierał masę rozświetlających drobinek, a to lubię. Wydajnością nie grzeszył, toteż szybko się zużył.

Nie zużyłam wpradzie masy kosmetyków, ale nie narzekam. Lepsze to, niż nic, chociaż trzy produkty zużyte były trochę na siłę :)

poniedziałek, 29 października 2012

Ogórek, ogórek, ogórek! Zielony ma garniturek! Bi-es Love Forever Green EDP

Uwielbiam perfumy, wody toaletowe, perfumowane, mgiełki zapachowe i inne pachnące cuda. Szczególnie mocno wabią mnie pozycje z wyższej półki, ale z powodu niezbyt grubego portfela skusiłam się na kilkadziesiąt razy tańszy dupe jabłuszka Donny Karan, którego niestety nie dane było mi powąchać. Jest nim Bi-es Love Forever Green EDP, który zostanie bohaterem dzisiejszego posta :-)


Wodę zapakowano w szklany flakonik przypominający kształtem spłaszczoną kulę, a właściwie jabłko. Nie ma zbyt potężnych rozmiarów, nie mieści się jednak całkowicie w dłoni. Nie jest też specjalnie zmyślne, nie razi w oczy przesadnością. Zwieńczone aplikatorem z nakładaną, plastikową, spadającą przy byle okazji nakrętką. Atomizer nie zacina się, dozuje odpowiednią ilość produktu.

Produkt został uraczony małą, okrągłą nakleją na spodzie opakowania, która nie odkleja się ani nie pęcherzykuje. Szata graficzna jest dość brzydka, ale nie zwracam na nią uwagi. Mimo marnej jakości nie ścierają się. Uszkodzeniom ulega jednak "złotko przy nakrętce, odpadające niewielkimi płatkami co kilka użyć, co muszę przyznać, wygląda nieciekawie i nieestetycznie. Całość wygląda średnio, niezbyt pięknie. 


Woda ma konsystencję wody, która po rozpyleniu zamienia się w delikatną mgiełkę z minimalnym deszczykiem. Promień zasięgu atomizera nie jest zbyt wielki, można bezproblemowo trafić w wybrane miejsce na skórze. Wchłania się dość szybko, ale przez kilka minut jest odrobinę lepki. 

Według producenta zapach jest połączeniem amerykańskiego jabłka, ogórka, magnolii, grejpfruta, tuberozy, drzewa sandałowego i ambry. Mój nos wyczuwa tutaj głównie dwie pozycje wymienione na samym początku. Jest lekki, świeży, kobiecy, dość charakterystyczny. Nie otumania, nie powoduje bólu głowy, może jednak troszkę przytłaczać. 


Produkt orzeźwia i odświeża bez uczucia nadmiernej przesady. Nie zalatuje środkami do czyszczenia toalet ani specyfikami tego typu. Utrzymuje się na skórze przez kilka godzin, więc jak na wodę tego pokroju jest naprawdę dobrze. Sprawia, że czuję się kobieco, trochę przyciężkawo :D

Opakowanie - 6 - zgrabny flakonik z nieciekawej jakości powleczeniem szyjki. Konsystencja - 8 - szybko się wchłania, dobrze rozpyla, ale nieco lepi i daje tępy efekt. Zapach - 8 - całkiem przyjemny, ogórkowo-jabłkowy, minimalnie przyciężkawy. Działania - 7 - odświeża i daje uczucie niezbyt lekkiej kobiecości :-) Ocena ogólna - 6/10. Przeciętny produkt, który zniechęcił mnie do tak tanich pachnideł!

sobota, 27 października 2012

Kolejna dawka śmiechu, czyli wyszukiwania vol.III

Niemal miesiąc temu zaprezentowałam wyniki wyszukiwania. Niektóre były dość śmieszne, inne nieco mniej. Dzisiaj postanowiłam pokazać tylko te, które wydają mi się być ciekawe i rozbrajające :-) Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu i rozweselą w pochmurny dzień.



chudnięcie przed i po
obiecuję zaprezentować efekty!

puszące się włosy
niestety wiem coś o tym 

jaki szampon używać na zmieszcz
nie mam pojęcia!

krosty przy ustach
 na pewno są bardzo bolesne

małe łazienki fioletowo kremowo cz 
 nie przypominam sobie, abym pisała o wielokolorowych łazienkach

maść na wypryski na pośladkach
nie znam, przykro mi

nakrętka z szamponów
 najlepiej zdjąć i oddać na akcję Korek dla dzieci

liszaj z białymi pęcherzykami
 nie chcę wiedzieć, jak wygląda

po naciśnięciu na maskę nie ugina 
 gięcie maski samochodu nie należy do moich obowiązków

paznokcie pan gąbka
 to jest myśl!

otarcia na piętach
oj, to bolało ...

przezroczysta ropa
kolejny fetyszysta z krostami i wydzieliną, a fu!

sklep u kaliny
 ta Rosjanka pomoże Ci na sto procent!

małe białe krostki na ustach

Myślę, że moje wyszukiwanie były dość średnie, ale poprawiajace humor. Mam nadzieję, że spodobały się Wam i rozchmurzyły w ten deszczowy dzień! 

Różane zaskoczenie, czyli Isana Hair Odżywka do włosów Połysk jedwabiu

Kilka miesięcy temu zaczęłam stosować świadomą pielęgnację włosów i przekonałam się, że najlepszą metodą mycia ich jest OMO, czyli odżywka - mycie - odżywka. Początkowo do pierwszego O używałam wygładzającej Isany, ale skoro została wycofana, przerzuciłam się na Połysk jedwabiu. Przyznaję, że miałam opory przed użyciem jej, ale myliłam się. Ostateczny werdykt przeczytacie poniżej. 


Odżywka zamknięta jest w całkiem znośne opakowanie wykonane z przezroczystego plastiku, przez który widać poziom zużycia. Jego twardość nie pozwala na zbytnie uginanie i naciskanie, więc pod koniec trzeba wyjmować produkt innym sposobem. Tuba stoi na głowie, czyli płaskiej, niemal prostokątnej nakrętce na "klik". Przy użyciu obu dłoni i włożeniu w nie wysiłku odżywka zaczyna wypływać. Na szczęście butla nie otwiera się sama i nie powoduje niekontrolowanego wycieku, co byłoby mocno nieciekawe. 

Opakowanie zostało oklejone dwoma naklejkami wykonanymi ze średnio wytrzymałego materiału. Nie rwą się wprawdzie i nie rozmaczają, ale po dłuższym użytkowaniu potrafią pojawić się niewielkie pęcherzyki. Szata graficzna nieszczególna, ale nie przeszkadza mi. Ważne, że zawiera wszystkie niezbędne informacje, takie jak możliwe efekty oraz skład.


Odżywka jest dość gęsta i treściwa, ale łatwo rozprowadza się po włosach. Nie spływa, nie robi strąków, gdyż nie jest ani klejąca, ani wodnista. Bardzo szybko zmywa się i nie ukrywa w zakamarkach. Nie wchłania się zbyt szybko, ale po kilku minutach jest jej znacznie mniej niż sekundy po nałożeniu. Z racji na konsystencję jest średnio wydajna.

Zapach produkt przekonał mnie do siebie całkowicie. Pachnie różami, które naprawdę bardzo lubię. Jest też dość naturalny, a przynajmniej nie czuć w nim ton chemii. Woń ma również nieco pudrowy dodatek, który wspaniale pasuje do wyżej wymienionych kwiatów. Po spłukaniu ulatnia się dość szybko, czego nie uważam bynajmniej za mankament, chociaż miło byłoby zaciągać się lekką wonią kilka godzin po umyciu :)


Odżywkę stosuję głównie do pierwszego O w OMO, czyli nakładam kilka minut przed myciem. Sprawia, że włosy nie plączą się, a szampon łatwiej się rozprowadza. Jako drugie O sprawuje się całkiem w porządku, gdyż nie skleja ani nie obciąża kosmyków. Lekko je nawilża, nieco ogranicza puszenie, pomaga w rozczesywaniu. Nie zawiera szkodliwych składników, nie narzekam więc.

Opakowanie - 6 - trochę oporne w użytkowaniu, twarde, czasem trudno wydobyć produkt. Konsystencja - 7 - gęsta, łatwo się rozprowadza, średnio wydajna. Zapach - 9 - bardzo przyjemny, różany, lekki. Działanie - 6 - pomaga w rozczesywaniu, minimalnie ogranicza puszenie, nieco nawilża. Ocena ogólna - 6/10. Zupełnie przeciętna odżywka dla niewymagających :)

piątek, 26 października 2012

Morskie głębiny, czyli Essence Colour&Go Blue Addicted

Nigdy specjalnie nie ciągnęło mnie do serii Colour&Go Essence, gdyż słyszałam wiele nieciekawych opinii na jej temat. Jednak gdy tylko dowiedziałam się o wycofywaniu odcienia Blue Addicted, który zawsze wydawał mi się przepiękny, postanowiłam zakupić, bo kto wie? Może kryje się tam mój lakierowy ideał?  Niestety tak się nie stało, ale zasługuje na recenzje.

Blue Addicted jest niezwykłym, uzależniającym odcieniem półprzezroczystego granatu. Zawiera on w sobie sześciokątne drobinki w zielonym i niebieskim kolorze oraz ciemny, mniejszy brokat, który cudownie lśni w słońcu. Jego wykończenie jest żelowe, a wyżej wymienione dodatki nadają mu trójwymiarowego efektu, sprawiając, że jest głęboki, a nie płaski. 

Aplikacja jest nieciekawa ze względu na mały pędzelek z wystającymi tu i ówdzie włoskami. Konsystencja lakieru jest bardzo gęsta, a w połączeniu z brokatem nakłada się bardzo nierównomiernie, krzywo oraz smuży. Do pełnego krycia potrzeba kilku warstw - do zdjęć nałożyłam dwie grube na brązową bazę. Schnie w nieskończoność niezależnie od ilości nałożonej emalii. 


Bardzo żałuję, że to kolejny lakier o tak przykrym czasie schnięcia. Mam jednak nadzieję, że wykorzystam go do layeringu.

czwartek, 25 października 2012

Mogło być lepiej, czyli Essence Wild Craft Out The Forest

Edycja limitowana Wild Craft Essence wzbudziła we mnie zwierza polującego na zdobycz. Mimo usilnych starań nie udało mi się zakupić rozświetlacza, a tylko jedną szminkę i lakier, o którym dzisiaj napiszę. Muszę przyznać, że mogłoby być lepiej, ale nie można mieć jednocześnie wszystkiego. Mimo to mam nadzieję, że wypracuję sposób na egzemplarz OTF :)

Essence Wild Craft Out The Forest jest pięknym odcieniem lekko błotnistego brązu z zielonymi tonami. Idealnie wpisuje się w obecną aurę, gdyż to typowo jesienny kolor. Świetnie wygląda z grubymi swetrami i innymi ciepłymi ubraniami, które wyciągamy z szafy w czasie obecnej pory roku, którą swoją drogą bardzo lubię.

Emalia aplikuje się całkiem w porządku, jednak nałożony w zbyt małej warstwie potrafi minimalnie smużyć. Ilość zbyt duża z kolei bardzo długo zasycha. Lakier nie zalewa skórek, gdyż jest dość gęsty. Pojedyncza warstwa jest w stanie pokryć paznokieć w pełni i bez prześwitów. Mankamentem jest jednak fakt, że schnie dość długo, około pół godziny na warstwę. Ponadto trzeba uważać, aby nie zrobiły sie odciski i rysy, bo przez pewien czas jest miękki.


Jak już wspominałam, odcień bardzo mi się podoba i muszę popracować na szybszym wysuszaniem go :)

środa, 24 października 2012

Lekko i przyjemnie, czyli Joanna Naturia Odżywka bez spłukiwania do włosów farbowanych, suchych

W ramach w miarę kompleksowej pielęgnacji włosów zaopatrzyłam się w bohaterkę dzisiejszego posta, mianowicie odżywkę bez spłukiwania do włosów farbowanych, suchych i zniszczonych firmy Joanna z serii Naturia. Miałam zamiar używać jej do pierwszego O w OMO, ale ostatecznie wykorzystywałam ją też do drugiego. Moje kosmyki konsumują ten produkt już jakiś czas, więc myślę, że czas na recenzję!


Opakowanie odżywki jest proste i zwyczajne, gdyż tworzy je minimalnie rozszerzająca się ku górze butelka. Wykonana z białego, nieprzezroczystego plastiku uniemożliwia ujrzenie poziomu zużycia. Nakrętka na "klik" z niewielkim, dość płaskim otworem dość precyzyjnie dozuje odpowiednią ilość produktu. W razie potrzeby można ją zdjąć w całości i dokładnie wymyć opakowanie. Całość nie jest zbyt twarda, nie trzeba się wysilać przy wylewaniu.

Opakowanie posiada dwie naklejki - śliskie i przezroczyste z żółtawą aplikacją, więc nie odcinają się zbytnio od białego tła. Trzymają się bardzo dobrze, nie powstają pęcherzyki ani zadarcia. Nie zauważyłam też żadnych odklejonych miejsc, co bardzo mnie cieszy, gdyż nie lubię nieestetycznie odstających etykiet.


Konsystencja odżywki jest całkiem w porządku, jednak odrobinę zbyt rzadka. Z łatwością aplikuje się na włosy, ale potrafi spływać dłoni. Należy więc spieszyć się z wmasowywaniem jej w kosmyki. Nałożona w małej ilości dość szybko wchłania się w kłaki, ale jeśli przesadzimy może zrobić nam krzywdę. Łatwo się spłukuje, jeśli używamy jej do pierwszego O w OMO.

Zapach jest średni, ale nie przeszkadza mi. Da się w nim wyczuć nutę miodu, wprawdzie załagodzonego inną, wręcz kremową wonią. Na włosach utrzymuje się dość krótko, jednak nie sądzę, aby był to mankament. Ponadto jest delikatny, nieprzytłaczający i nienachalny.


Odżywka minimalnie wygładza włosy i sprawia, że nie puszą się ani nie elektryzują. Delikatnie je nawilża i nadaje połysku. Pomaga w rozczesywaniu kłaków, które nie plączą się i nie zbijają w kołtuny. Zawiera lekkie silikony, dzięki czemu kosmyki mają dodatkową ochronę. Ponadto nie skleja i nie daje tępego efektu.

Opakowanie - 9 - proste, ładne, ale nieprzezroczyste. Konsystencja - 8 - lekka, przyjemna, nieco zbyt rzadka, przez co lubi spływać. Zapach - 7 - delikatnie, całkiem ładny, szybko wietrzeje. Działanie - 7 - wygładza, nawilża, działa anty statycznie i ochronnie. Ocena ogólna - 7/10. Naprawdę dobra odżywka do częstego stosowania!

wtorek, 23 października 2012

Mmm, co tak pachnie? Współpraca z Bingo Spa, odsłona II

Pod koniec czerwca BingoSpa ogłosiło nabór recenzentek, które miałyby przetestować po trzy kosmetyki wyżej wymienionej firmy i napisać notatkę na temat każdego z nich. Współpraca miała trwać kwartał, jednak niektórym z nas udało się przedłużyć ją na kolejny i takim sposobem otrzymałam drugi zestaw, za co szczerze dziękuję! Nie muszę chyba wspominać, że ze zniecierpliwieniem oczekiwałam pojawienia się paczki i wczoraj nastąpił ten moment!


Miałam możliwość wyboru dwóch produktów z wąskiego grona dwóch masek do twarzy, takiej samej ilości serum do ciała i jednej wersji kąpieli do paznokci i skórek. Bardzo żałuję, że firma nie zaproponowała produktów do włosów, ale ostatecznie zdecydowałam się na maskę do twarzy ze 100% olejem sojowym, która podobno świetnie nadaje się do cery zanieczyszczonej, tłustej, mieszanej oraz wrażliwej. Jako drugi produkt wzięłam mandarynkową kąpiel do skórek i paznokci. Jej zadaniem ma być nadanie płytce połysku i zdrowego wyglądu, na co rzecz jasna liczę.
Niespodzianką był palmowy balsam do dłoni z zieloną herbatą. Muszę przyznać, że cieszy mnie on najbardziej z całej paczki, gdyż cudownie pachnie i szybko wchłania!


Jestem bardzo zadowolona z faktu, że zdobyłam dowód zaufania od firmy BingoSpa! W najbliższym czasie będę intensywnie testować najnowsze nabytki :-) Czekajcie na recenzje.

niedziela, 21 października 2012

Zimowa seksowność, czyli Avon Herve Leger Femme EDP

Jak pewnie każda z Was mam swój ulubiony zapach na chłodniejsze miesiące. Otulający, ciepły, seksowny, typowo jesienny/zimowy. Moim faworytem jest Avon Herve Leger Femme EDP o zapachu tak świetnym, że recenzja nie mogła dłużej czekać. W końcu obecna por roku jest idealną na używanie takich zapachów!


Opakowanie to szklana buteleczka o pojemności 50ml. Jej kształt, a właściwie tłoczenie kompletnie mnie zachwyciło. Przypomina słynną sukienkę bandażową, która, jeśli tylko dobrze myślę, jest wiecznie modna! Flakonik jest dość ciężki, ale z łatwością możemy utrzymać go w dłoni. Plastikowa nakładana nakrętka  w kształcie litery T łatwo się zdejmuje i niestety w czasie podróży może spaść samoistnie. Aplikator jest typowym atomizerem, wykonanym na tyle dobrze, że nie zacina się i dozuje odpowiednią ilość produktu. Ponadto jego srebrny kolor nie ściera się i cały czas wygląda elegancko.

Buteleczka nie posiada naklejek poza maleńkim kółeczkiem z pojemnością na spodzie opakowania. Nazwa perfum wytłoczona jest w metalowym kwadracie z przodu flakonika. Szata graficzna dość ładna, elegancka, ekskluzywna. Całość sprawia bardzo dobre wrażenie dopracowania, gdyż nie pojawiają się żadne otarcia, pęknięcia itd.


Konsystencja produktu przypomina rzecz jasna wodę, która w kontakcie z atomizerem przeradza się w mgiełkę. Nie jest ona ani zbyt mocna, ani zbyt słaba. Nie rozpyla się na kilka metrów, łatwo więc trafić w wybrany obszar skóry np. szyję czy nadgarstek. Wchłania się dość szybko, nie klei się ani nie daje tępego efektu, który można poczuć przy niektórych perfumach po przejechaniu dłonią spryskanego miejsca.

Zapach składa się oczywiście z nut głowy, serca i głębi. Pierwsza z nich jest połączeniem różowego grejpfruta z Sycylii, kwiatu chińskiej magnolii i kardamonu. Druga - młodego drewna, marokańskiej pomarańczy i cedru. Trzecia - balsamicznej żywicy z Laosu, cedru i przydymionej wanilii. Ja zdecydowanie czuję  grejpfruta i kwiaty oraz wyraźną nutę męskiego zapachu. Odpowiada mi to połączenie.


Zapach przede wszystkim otula ciało zmysłowymi nutami. Idealnie pasuje zarówno na jesień, jak i na zimę ze względu na swoją ciężkość. Nie przydusza, nie przytłacza, ale jest wyraźny. Ładnie się rozwija i długo utrzymuje na skórze, bo kilkanaście godzin, na ubraniach do wyprania. Sprawia, że czuję się kobieco i uwodzicielsko.

Opakowanie - 10 - ładne, eleganckie, świetne tłoczenie, przejrzystość, dobre wykonanie. Konsystencja - 10 - lekka, wodnista mgiełka, która szybko wchłania się w skórę i nie klei. Zapach - 9 - seksowny, dość ciężki, jesienno-zimowy, rozwijający się, lekko męski. Działanie - dodaje pewności siebie, długo sie utrzymuje, nie przytłacza. Ocena ogólna - 9/10. Świetny zapach na obecną porę roku i nie tylko.

Produkt można zakupić na stronie iperfumy.pl, a dokładnie tutaj - klik. I to w przystępnej cenie, bo tylko 82zł!

sobota, 20 października 2012

Biała tafla! Essence Black&White 02 White Hype

Od zawsze marzyłam o lakierze z oryginalnym wykończeniem i kolorze. Sklepy nie dawały mi możliwości poznania takiego okazu, więc przeszukując Internet trafiłam na wyprzedaż u Greatdee! Właśnie tam udało mi się upolować piękny Essence Black&White 02 White Hype z dawnej limitowanki. Użyłam, sfotografowałam, czas więc na prezentację!

02 White Hype  jest bezdrobinkową bielą, niezwykle czystą i rzucającą się w oczy. Wykończenie jest satynowe, minimalne połyskujące. Nie daje lustrzanego efektu ani matowości. Stanowi idealną bazę pod wzorki i brokatowe topy. Muszę przyznać, że solo jest naprawdę zachwycający i oryginalny.

Lakier rozprowadza się całkiem nieźle. Raczej nie zalewa skórek, ale minimalnie smuży. Kryje przyzwoicie, jednak wymagane są dwie warstwy produktu. Wygląda wtedy idealnie, o ile nie nabawimy się odciśnięć. Schnie dość długo, około dwudziestu minut na warstwę. Szkoda, że w tym czasie bardzo łatwo o odciski, zadarcia i rysy.


Podsumowując  - lakier jest piękny, jednak czas schnięcia nieco mnie odstrasza.

środa, 17 października 2012

Nawilżanie podkówek rozświetlająco-dotleniającym kremem pod oczy Soraya Beauty therapy

Okolice oczu są niezwykle ważnym punktem w pielęgnacji mojej cery. Powodów jest kilka, jednak najbardziej wybijającym się na prowadzenie są dość ciemne cienie, które towarzyszą mi już od kilku lat. Druga, ale niemniej ważna sprawa to częste uczucie suchości i napięcia. Potrzebowałam wiec produktu, który lekko rozjaśni i jednocześnie nawilży skore wokół oczu. Udało mi się znaleźć taki kosmetyk i jest nim rozświetlająco - wygładzający krem pod oczy Soraya Beauty Therapy, który dzisiaj zrecenzuje.


Krem został zapakowany w typowe dla tego typu produktów opakowanie, którą jest wąska i zgrabna tubka o standardowej pojemności 15ml. Jest ono bardzo poręczne, dość miękkie, nie wyślizgujące się z dłoni. Nakrętka jest odkręcana, ale nie przeszkadza mi to. Nie spada samoistnie i nie odstaje od reszty. Aplikator to wydłużony dzióbek z małym otworem, który dozuje odpowiednią ilość produktu. Nie wypływa go ani za dużo, ani za mało.

Opakowanie nie posiada naklejek. Wszelakie informacje zostały nadrukowane i nie ścierają się. Szkoda tylko, że na tubie nie zamieszczono składu. Szata graficzna całkiem przyjemna, utrzymana w dwóch barwach, żadnej ekstrawagancji. Napisy są czytelne, ale uważam, że jest ich nieco zbyt dużo. Całość prezentuje się dobrze, nie razi brzydotą ani błędami w druku.


Krem ma bardzo przyzwoitą gęstość. Nie jest lejący ani masełkowaty, więc nie spływa. Nie zastyga na skórze, nie waży się. Łatwo się rozprowadza, a do pokrycia miejsc pod oczami wystarcza naprawdę niewielka ilość. Szybko się wchłania, nie pozostawia tłustego ani lepkiego filmu. Czuć jednak delikatną warstwę nawilżającą, swoją drogą przyjemną i delikatną.

Zapach jest lekki, typowo kosmetyczny, ale świeży. Czuć go dopiero po przytknięciu nosa do wylotu tubki. Świadczy to o jego delikatności. Szybko się ulatnia, nie dusi, nie powoduje bólu głowy. Kojarzy mi się ze świeżością, ale przyjemną. W żadnym stopniu nie jest to woń przypominająca środki do czyszczenia toalet, a więc nie może być źle.


Już po jednokrotnym zastosowaniu wyczuwalne jest lekkie nawilżenie oraz odświeżenie skóry pod oczami. Po dłuższym użytkowaniu da się zobaczyć i poczuć znacznie lepsze efekty, którymi są nie tylko odżywienie, ale też wygładzenie. Ponadto moje cienie widocznie się rozjaśniły i przestałam wyglądać na wiecznie zaspaną. Produkt nie uczulił mnie, nie spowodował swędzenia czy zaczerwienienia. Mimo zawartości parafiny nie zapchał porów skóry, pozwolił jej oddychać.

Opakowanie oceniam na 9 - typowe, wygodnie, dobry aplikator, nierażąca szata graficzna, brak naklejek. Konsystencja - 9 - gęsta, dobrze się rozprowadza, nie zastyga, nie spływa. Zapach jest tradycyjny, kosmetyczny, świeży, dam mu więc 6. Działanie - 9 - dobre nawilżenie, wygładzenie, zmniejszenie cieni. Ocena ogólna - 8,5/10. Bardzo dobry krem nie tylko na podkówki :-)

wtorek, 16 października 2012

Niewielkie cudeńko, czyli Bentley Organic Calming Body Lotion with Lavender & Chamomile

Zawsze kuszą mnie produkty niedostępne na co dzień.  Bentley Organic Calming Body Lotion with Lavender & Chamomile cudem udało mi się dorwać w zakładce wymiankowej pewnej blogerki. Muszę przyznać, że początkowo zapach mnie zniechęcił, ale przełamałam się i mam ochotę na więcej, gdyż zawartość tego opakowania kończy się błyskawicznie!


Balsam zamknięty jest w niewielkie opakowanie w kształcie walca. Łatwo utrzymać je w dłoni bez obawy, że wypadnie i rozbije się. Wykonane jest porządnie i nie straszne mu zderzenie z łazienkowymi płytkami. Nakrętka jest niestety odkręcana, łatwo i mocno się zakręca. Nie ma możliwości, że spadnie, gdyż mocno przylega do dolnej części buteleczki. Opakowanie samo w sobie jest twarde i mlecznego koloru, ale z łatwością możemy dostrzec poziom zużycia. 

Naklejka okrywająca opakowanie jest duża i na szczęście tylko jedna. Nie odkleja się, nie pęcherzykuje, przylega do plastiku i nie zadziera się. Szata graficzna bardzo przypadła mi do gustu, ponieważ uwielbiam przejrzystość i estetykę. Akurat wygląd buteleczki spełnia moje oczekiwania. Bardzo naturalna etykieta w delikatnych kolorach, zero ekstrawagancji, niedopasowanych kolorów. Całość prezentuje się bardzo przyjemnie.


Balsam jest bardzo lejący i sporo rzadszy nawet od mleczek do demakijażu. Błyskawicznie wypływa z opakowania i trzeba pilnować, aby trafić na rękę a nie na podłogę. Mimo to świetnie się rozprowadza, a mała ilość wystarcza na pokrycie całkiem dużego kawałka skóry. Ponadto bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia nawet minimalnego filmu na skórze, ani klejącego, ani tłustego.

Zapach początkowo mnie nie powalił z miłości, ale stopniowo się do niego przyzwyczaiłam. Jest dość mocny, kwaskowato-kwiatowy. Wyraźnie czuć lekko wysuszoną lawendę, która nie przypomina typowych kulek na mole. Rumianek również da się wywąchać, ale dominuje roślina o fioletowych kwiatach. Nie utrzymuje się na skórze długo, ale nie uważam, że to minus.


Mazidło dobrze nawilża skórę i sprawia, że jest wyraźnie gładsza. Nie uczula, nie podrażnia, nie powoduje zaczerwienień. Delikatnie zmiękcza, a jego działanie nie jest chwilowe. Idealnie nadaje się do aplikacji przed nałożeniem ciasnych spodni, gdyż pozostawia ciało gładkie, jędrne i oddychające. Nie zapycha, co zdarzało się przy niektórych balsamach. Myślę jednak, ze na zimę działanie byłoby zbyt lekkie.

Opakowanie - 9 - poręczne, ładne, z odkręcanym korkiem. Konsystencja - 8 - bardzo rzadka, lejąca, szybko się wchłania. Zapach - 7 - lekki, przyjemny, na początku mnie drażnił. Działanie - 8 - dobre nawilżenie, wygładzenie, brak zapychania. Ocena ogólna - 8/10. Bardzo przyjemny produkt do codziennego stosowania :-) 

poniedziałek, 15 października 2012

Naturalnie po raz kolejny! Alterra Nawilżane chusteczki oczyszczające z aloesem

Produkty firmy Alterra cieszą się dużą popularnością także na mojej półce. Cenię je za naturalne składy i dobre działanie. Potwierdzeniem tych słów będą nawilżane chusteczki oczyszczające z aloesem, które towarzyszą mi już dość długo i jestem w pełni gotowa na wydanie opinii :-) Żal byłoby nie recenzować tak dobrych kosmetyków jak dziś opisywane chustki!


Chusteczki zapakowane są w dość spore opakowanie mieszczce 25 sztuk. Wykonane typowej dla tego typu produktów, lecz nie śliskiej materii nie utrudnia użytkowania. Jest dość wytrzymałe, nie rwie się i nie zadziera. Naklejka, której zadaniem jest niedopuszczanie powietrza do wnętrza torebki bardzo dobrze się trzyma i rzeczywiście spełnia swoje zadanie. Całość wygląda porządnie, a więc adekwatnie do tego, co napisałam powyżej.

Opakowanie zostało uraczone dwoma naklejkami - jedną w języku polskim, papierową, która przy dłuższym użytkowaniu nieco się zadziera. Drugą stanowi foliowy plaster, którym zakleja się torebkę. Szata graficzna jest bardzo ładna, naturalna, zdecydowanie w stylu firmy. Mnie bardzo przypadła do gustu, jej lekkość i brak ekstrawaganckich nadruków sprawiają, że aż chcę używać produktu!


Chusteczki są bardzo miękkie i chłonne. Nie ma w nich odrobiny sztywności czy też szorstkości. Z łatwością dopasowują się do kształtu dłoni - można nawinąć je na palec i wycierać okolice oczu. Płynu znajdującego się w nich jest dość sporo, ale nie na tyle, żeby przelewał się po opakowaniu. Ma konsystencję typową dla produktów do demakijażu, a więc lekką i rzadką. Ponadto nie spływa ani ze skóry, ani z chusteczki.

Zapach bardzo przypadł mi do gustu, gdyż jest podobny do tego, który możemy spotkać w szamponie w wariancie zapachowym granat z aloesem. Jest bardzo świeży, orzeźwiający, mocno roślinny. Świetnie ożywia przemywane okolice. Zupełnie nie ma w nim sztuczności, sama natura! Bardzo go polubiłam również za to, że utrzymuje się na skórze przez jakiś czas.


Lewa strona - przed użyciem chustek. Prawa strona - po kilkukrotnym przetarciu chusteczką.

Jak widać na powyższych zdjęciach chusteczki naprawdę dobrze radzą sobie ze zmywaniem makijażu. Z łatwością zmywają cienie oraz eyeliner, a także sporą ilość lipstainu. Nie wysuszają, nie ściągają skóry, nie zapychają. Nie nawilżają w dużym stopniu, ale odrobinę na pewno. Dobrze sprawują się też w roli produktu oczyszczającego do rąk i całego ciała, a więc niekoniecznie trzeba używać ich do demakijażu.

Opakowanie - 9 - ładne, wygodne, wytrzymałe. Konsystencja - 10 - rzadki płyn i miękkie chusteczki bez grama szorstkości. Zapach - 9 - mocno aloesowy, naturalny, przyjemny. Działanie - 9 - dobrze zmywa makijaż, a także codzienne zanieczyszczenia. Ocena ogólna - 9/10. Bardzo porządny, wielofunkcyjny produkt!

środa, 10 października 2012

Wieczorny obowiązek Mućki, czyli Dairy Fun Body Balm Coconut

Dairy Fun Body Balm Coconut jest kosmetykiem kupionym tylko ze względu na opakowanie. Przyznaję, że słodka etykieta z krówką kompletnie mnie zaćmiły i takim oto sposobem stałam się posiadaczką niezbyt wspaniałego balsamu. Niemniej jednak jest produktem używanym codziennie, a to znaczy, ze recenzja być musi zanim wyrzucę butlę :-)


Balsam zamknięty jest w dużej, 400 mililitrowej butli, przypominającej tę, w której często można spotkać na dziale z nabiałem. Wykonana z dość grubego, białego plastiku pokrytego folią nie przepuszcza światła i niestety nie widać, ile pozostało. Nakrętka na "klik" nie utrudnia wydobywania produktu, a dzięki niewielkiemu otworowi z opakowania nie wypłynie nawet kropla balsamu, jeśli nie naciśniemy lub nie potrząśniemy. 

Butelka została opatrzona w jedną, naprawdę wielką naklejkę, która zajmuje całą powierzchnię oprócz szyjki. Wykonana z szeleszczącej folii przyklejonej w maksymalnie dwóch miejscach lubi się miąć, ale na szczęście nie pęcherzykuje. Szata graficzna bardzo mi się spodobała i głównie dlatego kupiłam balsam. Krówka w połączeniu z ładnym kolorem i rysunkiem całkowicie mnie ujęła swoją słodkością!


Konsystencja balsamu średnio przypadła mi do gustu, mimo że zaraz po wyciśnięciu przypomina gęsty jogurt. Niestety później nie ma tak różowo. Podczas nakładania staje się bardzo śliski i potrzeba chwili, żeby porządnie go wsmarować. Całe szczęście, że wystarcza naprawdę niewielka ilość do pokrycia całego ciała. Wchłania się około dwóch minut, a więc bardzo szybko i nie pozostawia po sobie nawet śladu filmu, co mnie cieszy.

Zapach w opakowaniu jest bardzo ładny, mocno kokosowy i całkiem naturalny. Po rozsmarowaniu jednak zaczyna przeradzać się w niekoniecznie piękną woń. Czuć wtedy coś pomiędzy papierosami a długo stojącą, nienadającą się już do spożycia zieloną, zjełczałą herbatą. Nie jest zbyt mocny, ale przez minimum pół godziny wyczuwalny. Jak łatwo się domyślić, nie przypadł mi do gustu.



Działanie balsamu jest bardzo przeciętne i nie zadowala mnie nawet w połowie. Pojawia się dopiero kilka godzin po aplikacji, co oczywiście nie podoba mi się. Nawilża on tak minimalnie, że niemal niewyczuwalnie. Lekko wygładza i zmiękcza skórę, ale jest to efekt doraźny i chwilowy, a ja takowego nie potrzebuję. 

Opakowanie - 9 - ładne, wygodne, nic nie kapie itd. Konsystencja - 6 - przyjemna, choć zbyt śliska. Zapach - 2 - początkowo piękny kokos, później papierosy i zgniła herbata. Działanie - 4 - lekkie, minimalne nawilżenie i wygładzenie. Ocena ogólna - 4/10. Dość słaby produkt dla niewymagających :)

poniedziałek, 8 października 2012

Tag: Dziesięć pytań, czyli kolejna część opowieści :)

Uwielbiam tagi. Kocham je czytać i na nie odpowiadać, więc szczególnym uczuciem darzę te, do których każdy może się dołączyć. Do tej grupy należy także dzisiejszy, czyli dziesięć pytań, które podpatrzyłam u Kamili, z którą niedawną przeprowadziłam miłą wymianę :-)



 Jak długo prowadzisz bloga i co zmotywowało Cię do jego założenia? 
Kosmetycznego bloga prowadzę od listopada minionego roku, czyli około jedenastu miesięcy. Motywacją była chęć dzielenia się z innymi kosmetycznym nałogiem, który jest tak dobrze odbierany w blogosferze. Przyznaję, że początkowo szło mi bardzo źle i dopiero zazdrość o to, że inne osoby mają tak dużo ciekawych postów sprawiła, że zaczęłam przykładać się do pracy, którą naprawdę mocno polubiłam :-)
Wolisz zakupy w sklepach stacjonarnych czy internetowych? 
Zdecydowanie preferuję sklepy stacjonarne, gdyż mam szansę obejrzenia produktu na żywo, aniżeli tylko na obrazku. Wiadomo, że często to, co widzimy w sieci odbiega od tego, co widzimy w tradycyjny sklepie. Ponadto nie ma problemów z płatnością i oczekiwaniem na paczkę.
Jakiej zagranicznej firmy kosmetycznej najbardziej brakuje Ci w Polsce? 
Po dłuższym zastanowieniu oznajmiam, że najbardziej brakuje mi Alverde. Zaraz za nim jest Balea, a oczko niżej p2 i Kiko. Widok ich produktów sprawia, że ślinka mi cieknie. Myślę, że te firmy zrobiłyby furorę w Polsce i dobrze by się przyjęły.  
Dbasz jakoś szczególnie o swoje włosy? (olejowanie, maski, odżywki itp.) 
Oczywistym jest, że tak. Przy suchych i łatwo niszczących się kudełkach trudno nie poświęcać czasu na ratowanie ich.  Używam głównie łagodnych szamponów bez SLS i SLES, odżywek i masek bez parabenów i innych konserwantów. Staram się wykluczyć silikony w kosmetykach pielęgnacyjnych, ograniczając się do tych rozpuszczających się w wodzie. Używam też olejów na długość i skalp, wcierek i co jakiś czas laminuję żelatyną. Silikony przydają mi się jednak w serach regenerujących do końcówek.
 Czy Twoi znajomi wiedzą o tym, że prowadzisz bloga?
Niektórzy tak, ale głównie grono najbliższych znajomych. Fakt, że prowadzę bloga jest im znany, tematyka i adres już nie. Wolę mieć choćby jeden kąt, gdzie nie zaglądają osoby znane mi ze szkoły itd.
 Poleć jakiś kosmetyk, z którego jesteś wyjątkowo zadowolona. 

Balsam do ust w tubce Lovely Liquid Lip Balm z mentolem i kamforą oraz lakier do paznokci Catrice Beam Me Scotty z limitowanki Out Of Space. Bardzo lubię też wiele innych kosmetyków, których recenzje znajdziecie na blogu.

Które kolory preferujesz w ubiorze, a które w kolorówce? 

Ubieram się w bardzo różnych barwach, najbardziej lubię jednak brąz, czerń, beż, szarość, czerwień, biel i granat. 
Podobnie jest z kolorówką, wybieram głównie beże i delikatne brązy w połączeniu z niebieskością.

Co Twoja rodzina i przyjaciele myślą o tym, że prowadzisz blog?
Proponuje odnieść się do punktu piątego. Uważają, że powinnam robić to co lubię i że każda praca, która nie hańbi wymaga wysiłku, który popełniam na własną odpowiedzialność jest dobrą sprawą. Ogólnie mówiąc nie mieszają się do moich spraw związanych z blogowaniem, nie biorąc pod uwagę mamy, którą dziwią często otrzymywane przeze mnie przesyłki :D 

Moje pytania:

1. Co, Twoim zdaniem, denerwuje czytelnika na blogach?
2. Czy nałóg kosmetyczny ogranicza Twój budżet do tego stopnia, że nie możesz pozwolić sobie na zachcianki związane z jedzeniem, domem itd ?
3. Czy pozostaniesz blogerką także, gdyż przestaniesz go prowadzić, o ile podejrzewasz, że w pewnym czasie uznasz, że nie potrzebujesz blogosfery?
 4. Czy ogarnia Cię prawdziwa, niepohamowana zazdrość, gdy widzisz rzeczy, na które nie możesz sobie pozwolić?
5.  Największy błąd popełniony za młodu, którego konsekwencje odczuwasz do dziś.
6. Jesteś osobą kreatywną, pełną pomysłów, z milionem pomysłów na minutę, która nie marnuje czasu na błahostki?  
7. Jakie uczucia wywołuje w  Tobie trwająca teraz jesień?
8. Czy podążasz za modą, porzucają w niepamięć dawne trendy, zarówno w  kosmetykach, jak i ciuchach oraz życiu?
9. Wierzysz w siły nadprzyrodzone?
10. Jaki rodzaj książek sprawia, że odpływasz i zapominasz o świecie?

Taguję:

A jeśli ktoś miałby ochotę odpowiedzieć poza osobami wyznaczonymi to informuję, że można i chętnie poczytam wasze wywody :)

niedziela, 7 października 2012

Październik miesiącem maseczek - Średniaczek! BingoSpa Maska do twarzy z proteinami kaszmiru i jedwabiu

Mniej więcej pod koniec lipca dostałam paczkę od firmy BingoSpa, która zawierała trzy kosmetyki do przetestowania. Serum do ciała oraz szampon już zrecenzowałam, a dziś czas na ostatni produkt, mianowicie maskę do twarzy z proteinami kaszmiru i jedwabiu. Długo zwlekałam z postem na ten temat, gdyż dawałam jej wiele szans na wykazanie się i niestety nie udało się. O moim wrażeniach poczytacie w dalszej części notki.


Produkt zamknięty jest w typowy dla firmy słoiczek o kształcie walca. Wykonany z plastiku jest dość wygodny, gdyż dobrze trzyma się w dłoni i łatwo odkręca. Duża, płaska nakrętka nie wymaga łamania paznokci, ale nie ma mowy o samoistnym otwarciu. Pudełeczko od nowości nie posiadało zabezpieczenia w formie srebrnej folii czy też plastikowej osłonki, co oceniam niestety na minus.

Opakowanie urodą nie grzeszy, a dzieje się tak z powodu wielkiej naklejki okalającej niemal całą jego powierzchnię. Wykonana z papieru bardzo szybko się niszczy i wygląda nieestetycznie. Błyskawicznie powstają na niej zadarcia i plamy, a także oblepione klejem miejsca, gdzie papier już zszedł. Szata graficzna jest zwyczajnie brzydka, zamieszczono skład i nazwę, a właściwości pominięto.


Konsystencja maski to dość gęsty żel o przezroczystej barwie. Bardzo łatwo wydobywa się z opakowania i równie prosto nakłada na skórę. Wystarcza niewielka ilość, aby pokryć całą powierzchnię np. twarz czy dekolt. Cały czas trzyma się na wybranym miejscu, nie spływa i nie zasycha. Dobrze się zmywa, gdyż nie pozostawia na skórze klejącego filmu czy resztek.

Zapach jest trudny do dokładnego zidentyfikowania, bo pachnie raczej neutralnie. Dokładniej mówiąc - kosmetycznie. Nie jest to niestety najpiękniejsza i upojna woń, jednak nie wyzwala odruchu wymiotnego. Muszę przyznać, że na skórze jest niemal niewyczuwalna. Ponadto nie dusi, nie przytłacza i z łatwością możemy zapomnieć, że została nałożona :-)


Działanie maseczki jest naprawdę przeciętne. Minimalnie nawilża skórę i sprawia, że jest nieco jędrniejsza. Niestety nie zaobserwowałam większej ilości pozytywów. Rzuciły mi się w oczy działania uboczne, czyli małe, bolesne pryszcze na szyi i dekolcie w niedużej ilości kilka godzin po zastosowaniu produktu. Stosowałam ją tylko na wymienione miejsca, gdyż podejrzewałam, ze może zrobić mi kataklizm na twarzy.

Opakowanie - 5 - duże, bardzo zwyczajne, brzydka szata graficzna. Konsystencja - 9 - gęsta, żelowa, łatwo się nakłada. Zapach - 3 - kosmetyczny, lekki, jednak nieciekawy. Działanie - 3 - lekkie nawilżenie i ujędrnienie, ale naprawdę minimalne. Ponadto bolesne pryszczyki wyskakujące po aplikacji. Ocena ogólna - 4/10. Produkt bardzo przeciętny, który niestety nie zdobył mojego serca.

sobota, 6 października 2012

Wrześniowe zakupy

Po raz kolejny postanowiłam zaprezentować Wam moje comiesięczne zakupy. Czynię to tym chętniej, że nie wydałam na łupy fortuny ani nie wykupiłam połowy drogerii. Udało mi się zdobyć całkiem przyjemne kosmetyki, których większością jest pielęgnacja. Zrezygnowałam z dużej ilości kolorówki, której i tak nie używam za często. Tak więc pełna zadowolenia zapraszam do obejrzenia wrześniowych zakupów :)

  • w7, Pin Up Lip Balm Slider, Saucy Strawberry - 6,79
  • Essence, Black&White, Nail Polish, White Hype - 5,00 (sale u Greatdee)
  • Catrice, Cucuba, Brozning Powder, Brown - 8,99
  • Catrice, Ultimate Colour, 150 Lovely Lilac - 11,99
Z tej kosmetycznej grupy jest bardzo zadowolona. Balsam w7 wpadł mi w oko już dość dawno, a w promocji upolowałam go taniej. Biały lakier Essence jeszcze nietestowany, ale wkrótce to nastąpi. Bronzer zauroczył mnie od pierwszych swatchów w Internecie, więc musiałam go mieć. Szminka w cudownym odcieniu różowego fioletu sprawdza się równie dobrze.

  • Green Pharmacy, Eliksir ziołowy do włosów łamliwych, zniszczonych i farbowanych - 6,99
  • Joanna, Naturia, Odżywka bez spłukiwania do włosów zniszczonych - 3,79
  • Alterra, Granat i Aloes, Maska nawilżająca do włosów suchych - 9,69
Zaopatrzyłam się w małą armię wspomagającą pielęgnację włosów. Kupiłam polecany na blogach eliksir w sprayu i póki co zauważyłam tylko tyle, że pomaga rozczesać włosy. Pompka niestety już się zepsuła. Odżywkę Joanny kupiłam głównie do pierwszego O w OMO, gdyż zawiera PEG i wolę je spłukiwać. Maska Alterry to mój zdecydowany faworyt!

  • Eva Natura, Herbal Garden, Pielęgnacyjny tonik do twarzy - 8,99 + 7,49
  • Alterra, Nawilżane chusteczki oczyszczające z aloesem - 2,79
  • La Roche-Posay, Effaclar Duo, Krem eliminujący zmiany trądzikowe o  podwójnym działaniu - 10,00 (sale u Greatdee)
  • Rival de Loop, Pure Skin, Żel do mycia twarzy z peelingiem - 8,49
Tonik Eva Natura tak bardzo mi się spodobał, że po zużyciu pierwszego, promocyjnego opakowania zakupiłam drugie w regularnej cenie. Jest naprawdę świetny. Chusteczki Alterry polubiłam równie mocno jak powyższy tonik, gdyż oprócz dobrego działania moją wspaniały zapach. Effeclar stosuję punktowo i muszę przyznać, że póki co miłości z tego nie ma. Przeciwnie jest z żelem RdL, gdyż kocham go bezgranicznie!

  • Isana, Bezacetonowy zmywacz do paznokci - 2,49
  • Nivea, Deodorant, Pure&Natural Action, Jasmine Deo Spray - 8,99
  • Bentley Organics, Calming Body Lotion with Lavender and Chamomile 7,00 
Paznokci ostatnio lakierami nie maluję, gdyż próbuję je zregenerować, ale odżywkę czymś zmyć trzeba. Mój wybór padł na bezacetonową Isanę w małym opakowaniu i nie żałuję. Dezodorant Nivea nie zawiera aluminium, ale prawie w ogóle nie chroni przed potem. Balsam Bentley Organics jest miniaturką i bardzo się z tego cieszę, gdyż jego zapach mnie drażni. Na szczęście szybko wyparowuje.

  •  Lovely, Liquid Lip Balm, Smoothes, heals and protects your lips - 3 x 4,49 = 13,47
  • Lovely, Natiral Lip Stick, Smoothes, heals and protects your lips - 3,99
Tubkowy balsam Lovely pokochałam tak bardzo, że ciągle kupuję kolejne opakowania. Nawilża, natłuszcza, ładnie pachnie. Jednak forma sztyftu jest dużo gorsza i powoduje u mnie atak małych pryszczyków, więc trzymam go w torbie na wszelki wypadek :-)



Wszystkie zakupy kosztowały mnie 128,93. Myślę, że to całkiem dobry i nieduży wynik. Jestem bardzo zadowolona z tak małej ilości produktów i mam nadzieję, że będą się dobrze sprawowały aż do dna!