piątek, 28 lutego 2014

Takie cudo, że ja pierniczę / Colour Alike Hola Hola 500 Ja pierniczę


Ostatnio w moich lakierowych zbiorach pojawia się coraz więcej przepięknych okazów. Przez ponad półtora miesiąca nie malowałam paznokci, więc wiele cudeniek czeka w kolejce, kusząc niesamowicie i ciesząc oczy. Jednym z nich jest 500 Ja pierniczę od Colour Alike pochodzący z kolekcji Hola Hola. Pierniczek zachwycił mnie już podczas oglądania pierwszych swatchów na blogach. Nic dziwnego więc, że zaopatrzyłam we własny egzemplarz. Kolor jest dosyć trudny do opisania - w cieniu to raczej chłodny, brąz z fioletowymi toanmi z mnóstwem srebrnego shimmera. W słońcu lub sztucznym świetle bardziej wyrazisty, przyciągający uwagę holo. Mieni się na całe mnóstwo kolorów - od złota, poprzez fiolety, niebieskości, zielenie, czerwień, żółć do naprawdę trudnych do określenia mieszanek kolorystycznych. Wygląda obłędnie bez względu na natężenie światła. Aplikuje się bezproblemowo, kryje po pierwszej warstwie i dokładnie tyle mam na zdjęciach. Schnie bardzo szybko, około dziesięciu minut. Cudowny kolor, łatwa aplikacja plus niska cena (około dziesięciu złotych) - czego chcieć więcej? Chyba tylko większej ilości tak pięknych lakierów w kolekcjach rodzimych firm :)    


Podoba się Wam? Lubicie lakiery Colour Alike?

czwartek, 27 lutego 2014

Yankee Candle #2 - Bahama Breeze / November Rain

Czas na drugą odsłonę cyklu o produktach Yankee Candle. W pierwszej pisałam o dwóch woskach, które naprawdę polubiłam - Pink Sands i Fireside Treats. Dziś napiszę o kolejnych, które przypadły mi do gustu równie mocno. Mowa o Bahama Breeze oraz November Rain, zupełnie różnych, nie zawsze lubianych, ale mających w sobie to coś. Coś, co sprawia, że ciągle po nie sięgam, wącham, zachwycam się i odkrywam na nowo. Coś, co popycha mnie do dzielenia się wrażeniami związanymi z nimi z innymi. Coś, co sprawia, że są na tyle intrygujące, by o nich pisać, co robię w tym poście :)

    
November Rain [klik] to specyficzny zapach. Mocny, męski, wyraźny. Wdziera się do pomieszczenia jak ciepły, późnojesienny deszcz. Pachnie mokrym parkiem, zarazem świeżo i agresywnie, a także otulająco. Na początku wydaje się być ostry, przenikliwy, później zmienia się w mieszankę deszczu, jesieni i męskich perfum. Idealny na chłodniejsze miesiące, czasem lekko odurzający, przyciągający. Mnie bardzo przypadł do gustu, jest świetną odmianą od lekkich, słodkich aromatów.

 
Bahama Breeze [klik] to zupełnie inna, lecz równie udana bajka. Ten zapach jest kwintesencją lata - świeży, tropikalny, wakacyjny. Łączy w sobie soczyste owoce, letnią beztroskę, plażę, kolorowe napoje z palemką. Idealny nie tylko na lato, w zimie sprawdza się równie dobrze, przywołuje wspomnienia. Roztacza świeżość po całym pokoju, daje poczucie szczęścia, jakkolwiek by to nie brzmiało. To świetny zapach, jeśli chcecie przez chwilę poczuć wakacje :)

Te i inne produkty możecie kupić między innymi na goodies.pl

  Znacie któryś z nich? Podobają się Wam czy wręcz przeciwnie? A może macie zupełnie inne typy?

niedziela, 23 lutego 2014

Essence Oktoberfest Eyeshadow & Lipgloss Set 01 I Mog Di!

Mam ogromną skłonność do zaopatrywania się w uroczo wyglądające przedmioty. Staram się powstrzymywać od tego typu zakupów, ale czasami zdarza mi się kolejny raz ulec. Jednym z takich produktów jest Essence Oktoberfest Eyeshadow & Lipgloss Set 01 I Mog Di!. Maluję się tak rzadko, że prawie wcale, ale te cienie są wyjątkowo przyjemne. Opakowanie wykonano z twardej, wytrzymałej tektury, zamyka się na magnes. Otwiera się bezproblemowo. Design jaki jest, każdy widzi. Całość wygląda uroczo, a na grzbiecie nadrukowano renifery, a warto wiedzieć, że uwielbiam ten motyw na wszystkim. 


Opakowanie mieści dwa cienie i mini błyszczyk. Jeden z nich jest połyskliwą śliwką, drugi - łososiowo - brzoskwiniowy, również z połyskiem. Na skórze stają się nieco jaśniejsze, nakładane pędzlem całkiem bledną, ale myślę, że na bazie wyglądałyby obłędnie. Cienie dobrze się rozprowadzają, tworzą ładne przejścia, nie osypują się.


Na poniższym zdjęciu wspomniane wcześniej renifery plus swatche. Aby uzyskać taki efekt, musiałam się trochę namachać. Szkoda, że fiolet nie jest tak głęboki jak w opakowaniu, wtedy byłoby cudownie.


Błyszczyk natomiast jest idealny. Długo szukałam zastępcy dla Soft Rose Gloss Cube Max Factor i właśnie ten okazał się godnym. Delikatnie rozjaśnia usta, nadaje im połysku. Nie daje wyraźnego koloru, trochę zaróżowi wargi, niewiele, ale wystarczająco. Używam namiętnie, gdyż pasuje do wszystkiego, nie wysusza. Nie skleja warg, utrzymuje się około godziny. 


Cieni używam bardzo rzadko, błyszczyka niemal codziennie. Całość przypadła mi do gustu, jednak liczyłam na coś więcej.

czwartek, 20 lutego 2014

Weteran w pielęgnacji twarzy / Acnefan Krem do pielęgnacji cery trądzikowej

Acnefan jest jednym z dwóch kosmetyków (drugim jest Tisane w słoiczku), które kupuję ponownie, gdy tylko skończy mi się jedno opakowanie. Dla mnie nie ma lepszego kremu, jak ten do pielęgnacji cery trądzikowej od Asa. Używam go niezmiennie od półtora roku i nie zamienię na żaden inny. Zacznę może jednak od początku, coby się nie pogubić w bałaganie. Krem umieszczono w miękkiej, plastikowej tubie o pojemności 25ml, nieprzezroczystej, jednak nie sprawia mi to problemu podczas użytkowania. Kosmetyk łatwo wycisnąć, nie jest ani za gęsty, ani za rzadki. Konsystencja jest lekka, trochę tępa, aplikuje się w porządku, chociaż należy wypracować sobie technikę, gdyż trochę zasycha i należy go szybko rozsmarować po skórze, a następnie wklepać, aby nie pozostały smugi ani nie powstał efekt maski. Krem błyskawicznie stapia się ze skórą. Kolor produktu jest biały, przez co optycznie rozjaśnia skórę. Nie zawiera pigmentów poprawiających wygląd cery, nie jest tonujący. Idealnie i na długo matuje, na szczęście nie jest to płaski, "plastikowy" mat. Wygładza, zmiękcza i przyspiesza gojenie wyprysków, a także ogranicza ich ilość, łagodzi podrażnienia. Nie nawilża, może minimalnie wysuszać. Dla mnie to produkt idealny, nie ma nic lepszego i nawet nie szukam zamiennika.


Produkt dostępny w aptekach w cenie ok. 15zł. Jest dość wydajny, jedno opakowanie wystarcza mi na około półtora miesiąca. Polecam, krzywdy zrobić nie powinien, jest naprawdę łagodny :)


Czy któraś z Was go zna? :)

wtorek, 18 lutego 2014

Avon Planet Spa Mediterranean Olive Oil With Orange Flower Soothing Eye Treatment

Nie wyobrażam sobie pielęgnacji cery bez kremu pod oczy. Niedawno pisałam, że to jeden z bardziej podstawowych kosmetyków. Dzisiejszego bohatera umieściłam nawet w ulubieńcach roku 2013. Mowa o Avon Planet Spa Mediterranean Olive Oil With Orange Flower Soothing Eye Treatment (zdecydowanie zbyt długa nazwa!), czyli kojącym serum pod oczy. Produkt dostajemy zapakowany w kartonik z nadrukowanym składem, którego brak na tubie. Opakowanie właściwe to miękka, jasnozielona tubka o pojemności 15ml. Napisy, mimo że nadrukowane, nie ścierają się, za co oczywiście duży plus. Aplikator jest ścięty, podobnie jak w błyszczykach w tubkach. Sam produkt jest półprzezroczysty, śliski i bardzo gęsty, ale lekki. Bardzo łatwo się rozprowadza, szybko wchłania, nie pozostawia filmu ani połysku. Działanie serum nie jest zbyt mocne, ale wystarczające. Porządnie nawilża i koi skórę, lekko ją wygładzając. Nie podrażnia, nie powoduje zaczerwienień. Zapach produktu jest niezwykle delikatny, wyczuwalny tylko po przytknięciu nosa do aplikatora. Dla mnie to duży plus - nie lubię mocno perfumowanych kosmetyków do pielęgnacji cery.

  
Jakich kremów pod oczy używacie? Jakie polecacie, a jakich nie?

poniedziałek, 17 lutego 2014

Yankee Candle #1 - Pink Sands / Fireside Treats

Wiem, że o Yankee Candle pisali już niemal wszyscy. Wiem, że niektóre z Was czują przesyt wosków i świec na blogach. Zauważyłam, że yankee mania ogarnęła pół blogosfery. Miałam nawet o nich nie pisać oddzielnej notatki, ale uznałam, że jednak to zrobię. W dzisiejszym poście będzie o dwóch woskach, pierwszych, jakie dorwałam. Pink Sands i Fireside Treats pokochałam od pierwszego palenia i nadal je uwielbiam na tyle mocno, że wypaliłam już całe i niedługo kupię je ponownie.


Pink Sands [klik] to naprawdę niezwykły zapach. Zarazem bardzo świeży jak i delikatny. Słodkawy, ale nie ulepkowaty, nie za mocno i nie za lekko słodki. Podczas palenia czuć wyłaniające się kwiaty i lekką woń owoców. Dodatkowo jest relaksujący, idealny na lato, ale równie dobrze sprawdza się w zimie. Wąchając go mam wrażenie, że znalazłam się samotnie na plaży, słońce skryło się nieco za chmurami, morze jest spokojne, a ja niczym się nie przejmuję. Bajka. Wosku zostało mi może na jedno palenie, bo używałam go naprawdę często, szczególnie wtedy, gdy miałam ochotę na jakiś zapach, a nie wiedziałam jaki. Różowe piaski są idealne na każdą okazję.

Fireside Treats [klik] według obrazka powinien pachnieć piankami opiekanymi nad ogniskiem. Nie potwierdzę, gdyż nigdy ich nie jadłam ani nie wąchałam. Sam wosk ma przepiękny, wyjątkowy zapach. Bardzo ciepły, otulający, słodki, ale bez przesady. Faktycznie wyczuwam aromat pianek marshmallow, trochę przydymiony. Stwarza poczucie bezpieczeństwa, relaksuje. Zapach idealny na długie wieczory, spokojny, przyjemny jak miękki pluszowy koc. Bardzo, bardzo polecam.

Wyroby Yankee Candle możecie kupić między innymi na Goodies.pl

Czy Wy też uległyście Yankee Candle? Jakie zapachy polecacie? A może wręcz przeciwnie, uważacie, że są przereklamowane?

niedziela, 16 lutego 2014

Soraya Nawilżanie & Dotlenianie Nawilżający żel oczyszczający do mycia twarzy

Żel do mycia twarzy to dla mnie absolutny niezbędnik w pielęgnacji twarzy (oczywiście wraz z peelingiem, kremem do twarzy i pod oczy). Ostatnio przekonałam się do łagodniejszych produktów bez drobinek i dzięki temu poznałam dość przyjemny kosmetyk. Mowa o nawilżającym żelu oczyszczającym do mycia twarzy z serii Nawilżanie & Dotlenianie od firmy Soraya. Produkt zapakowano do tuby z średnio miękkiego plastiku, który po przyciśnięciu bezproblemowo pozwala wypłynąć żelowi. Nakrętka z klapką, z którą nie trzeba się siłować. Wizualnie opakowanie jest całkiem ładne i dobrze prezentuje się na łazienkowej półce. Sam produkt ma (a jakżeby inaczej!) żelową, dosyć gęstą konsystencję w kolorze przezroczystym. Na próżno szukać w nim jakichkolwiek drobinek. Łatwo się rozprowadza, nieźle pieni i bezproblemowo spłukuje. Skóra po użyciu jest wyraźnie oczyszczona, ale delikatnie, bez podrażnień. Nie nawilża, a jeśli mamy suchą cerę, może ją jeszcze odrobinę przesuszyć. Konieczny jest dobry peeling i nawilżający krem. Żel pachnie lekko, kwiatowo, bardzo przyjemnie. Zapach jest dobrze wyczuwalny podczas mycia, ale nienachalny, znika po spłukaniu kosmetyku z twarzy.     


Żel spełnia podstawowe funkcje na cztery z plusem. Dodatkowo nie zawiera parafiny i trójglicerydów. Nie zapycha porów. Poza tym nie jest zbyt drogi (11 - 13zł).


Znacie ten produkt lub inne z tej serii? Jakie żele polecacie?

piątek, 14 lutego 2014

Kulturowe podsumowanie stycznia

Kulturowe podsumowania goszczą na moim blogu od ponad roku. Staram się, aby pojawiały się regularnie, ale nie zawsze dzieje się tak, jakbym chciała. Wolę napisać post podsumowujący nawet z dwutygodniowym poślizgiem niż wcale, dlatego dziś zebrałam się w sobie i serwuję Wam moją porcję kultury. Za wiele pozycji nie poznałam, ale nie czuję się z tym źle, gdyż połowa to naprawdę świetne historie. Dobra, dosyć gadaniny, czas przejść do właściwej części posta! 


O Igrzyskach Śmierci Suzanne Collins nasłuchałam się już tyle, że w końcu sięgnęłam po tę pozycję i jestem zachwycona. Przeczytałam wiele dobrych  książek z fantastyki, ale dawno byłam tak pozytywnie zdumiona. Igrzyska to naprawdę świetna historia, jestem pewna, że przeczytam kolejne części. Niezwykła, emocjonująca, mocno różniąca się od innych, przygodowo - fantastycznych powieści. O czym? O niezwykłej walce, chęci przetrwania, odwadze, poznawaniu świata. Naprawdę genialna powieść, bardzo zachęcam do przeczytania!  

Utworów zespołu Queen mogłabym słuchać na okrągło, dlatego postanowiłam przeczytać biografię. Queen. Nieznana historia mocno różni się od typowych opisów całego życia. Jej autorem jest Peter Hince, osoba z obsługi technicznej zespołu, który jako jeden z nielicznych miał zaszczyt być blisko grupy przez kilka lat. Barwna, ciekawa, bardzo wciągająca opowieść. Szczerze polecam nie tylko fanom zespołu, ale także osobom, które chciałyby poczytać o trudach życia artystów i ich przyjaciół, rodzin, pomocników.

Tak, tak, dobrze widzicie, również ja sięgnęłam po Pięćdziesiąt twarzy Greya E.L. James, jednak uczyniłam to ze zwyczajnej ciekawości. Chciałam się przekonać, czym niektórzy się zachwycają, co krytykują. Powiem od razu - powieść mnie nie zachwyciła, ale nie męczyłam się czytając. Nie podobał mi się fakt, że na niemal każdej stronie Anastasia przygryzała wargę, przewracała oczami i myślała o swojej wewnętrznej bogini. Sceny intymne tak często, że aż za często. Powieść jednak bardzo lekka, szybko się czyta i dość przyjemnie, taki babski odmóżdżacz. Może kiedyś sięgnę po kolejne części, aby zaspokoić ciekawość.


W grudniu obejrzałam tylko jeden film, mianowicie Kevina samego w domu. Podejrzewam, że każda z Was oglądała przynajmniej raz w życiu. Osobiście obejrzałam po raz pierwszy i zdecydowanie dołączyłam do fanek :)



Styczeń zdecydowanie należał do Eda Sheerana i piosenki I see fire. Na Hobbicie nie byłam z powodów osobistych, choć bardzo chciałam. Piosenka jest niesamowita i słucham na okrągło!

I to byłoby na tyle! Trochę późno, ale lepiej późno niż wcale. Znacie którąś z przedstawionych przeze mnie w tym poście pozycję?

niedziela, 9 lutego 2014

Zużycia grudniowo - styczniowe


The Body Shop Banana Conditioner / Shampoo - Postanowiłam opisać te dwa produkty w jednym podpunkcie, gdyż należą do tej samej serii i najlepiej działają stosowane w duecie. Zarówno szampon, jak i odżywkę zapakowano do najmniej wygodnych opakowań, jakie kiedykolwiek miałam w dłoniach. Naprawdę nie wiem, kto wymyślił takie butelki dla kosmetyków do włosów. Plastik, z których zostały wykonane jest bardzo twardy, ciężko go nacisnąć, aby wydobyć w szczególności odżywkę, zwłaszcza, gdy było jej mniej niż połowę. Oba produkty były koloru bananowego i dokładnie tym owocem pachniały. W zapachu na próżno szukać sztuczności, cud, miód i orzeszki. Co do szamponu - mył bez zarzutu, włosy po jego użyciu były oczyszczone i nieprzesuszone. Odżywka widocznie nawilżała czuprynę i nadawała jej blasku. Duet sprawdził się naprawdę dobrze na moich włosach, przydając miękkości i lekko wygładzając. Możliwe, że kiedyś się jeszcze spotkamy.

DeBa Volume Shampoo - Ani mnie nie zraził, ani nie zachwycił. Był zupełnie zwyczajny, spełniał podstawowe funkcje. Zmywał oleje, kurz, sebum i inne zanieczyszczenia. Niestety niewydajny, mimo pojemności 400ml. Pienił się nie najgorzej i ładnie pachniał. Faktycznie przydawał objętości, tzn. w moim przypadku trochę puszył, ale taki efekt mam po większości szamponów.


Soraya Nawilżanie & Dotlenianie Nawilżający żel oczyszczający - Zupełnie zwyczajny. Nie zachwycił mnie, przeciętniak. Pienił się lekko, oczyszczał skórę z zanieczyszczeń, nie podrażniał. Nie nawilżył cery, trochę wysuszał i często atakowały mnie suche skórki. Konsystencja żelowa, średnio gęsta, dobrze się rozprowadzał i bezproblemowo spłukiwał. Miał delikatny, przyjemny zapach. Cena niewygórowana, około dwunastu złotych za tubę, ale znam kilka żeli w podobnej cenie lub nawet tańszych, ale zdecydowanie lepszych.

Acnefan Krem do pielęgnacji cery trądzikowej - Ideał, kolejna zużyta tubka poszła do kosza. Faktycznie zmniejsza ilość powstających niespodzianek, fantastycznie matuje i wygładza skórę. Może wysuszać i podkreśla każdą wysuszoną okolicę, a już szczególnie odstające skórki. Najlepiej działa, jeśli co dwa - trzy dni zrobię peeling, a jego nałożę później.

Sylveco Lekki krem nagietkowy - Wielkie rozczarowanie, któremu poświęciłam osobny post. Nawilżał dobrze, jednak stosowany codziennie, a nawet jednokrotne użycie powodowało atak bolesnych wyprysków. Ostatecznie zużyłam smarując nim powieki i szyję, gdzie nie powodował żadnych niespodzianek. Sprawił jednak, że nie sięgnę już po żaden krem do twarzy tej firmy.

The Face Shop Blackhead EX Nose Clay Mask - Użyłam jej zaledwie raz i wyrzuciłam do kosza. Zupełnie się nie sprawdziła. Bardzo ciężko było ją wycisnąć, rozprowadzić, potwornie się kleiła i mazała. W ogóle nie chciała zaschnąć, więc próbowałam ją zmyć, co zajęło mi kilkanaście minut. Nic nie wyciągnęła, a bardzo na to liczyłam.    

Panthenol Winter Cream - Świetny kosmetyk, umieściłam go w ulubieńcach '13. Idealny na zimę - chronił skórę przed mrozem i wiatrem, lekko natłuszczając skórę. Nie świecił się zbytnio, nie kleił i szybko wchłaniał. Myślę, że jeszcze kiedyś go kupię.


Balea Urea Handcreme - Jeden z lepszych kremów, jakich używałam. Bardzo dobry na każdą porę roku, szybko się wchłaniał, nie pozostawiając tłustej czy lepkiej warstwy. Nawilżał i odżywiał już od pierwszej aplikacji, a co najlepsze - niwelował swędzenie na szczególnie przesuszonych obszarach. Nawilżenie, odżywienie i wygładzenie to coś, czego moje dłonie potrzebują przez okrągły rok, a zwłaszcza w zimie i ten krem spełnił wszystkie moje wymagania. Efekt był długofalowy, nie znikał po kilkudziesięciu minutach. Jedyne, do czego mogę się przyczepić to konsystencja, dla mnie odrobinkę zbyt rzadka.

Sanoflore, Gelée de Douche Apaisante - Zdecydowanie najdroższy kosmetyk tego typu w mojej łazience. Kupiłam go (i Tangle Teezer) dzięki kuponowi rabatowemu (klik). W życiu nie kupiłabym żelu za 40zł, a że miałam go praktycznie za darmo, wypróbowałam. Kosmetyk okazał się być jednym z lepszych produktów myjących, jednak nie na tyle, bym skusiła się na niego ponownie. Świetnie oczyszcza skórę bez wysuszania i podrażniania. Pieni się raczej lekko i łatwo spłukuje. Pachnie naturalnie, ciekawie, bardzo trudno określić ten zapach, w każdym razie podobał mi się. Niestety, żel był koszmarnie niewydajny, zużyłam go w ekspresowym tempie, a nie wylewałam na siebie pół butelki na raz. Jak widać, nawet za taką cenę nie można oczekiwać cudów :)

Balea Handlotion Sheabutter Arganol - Dobry, zużyłam z przyjemnością, choć na zimę był za lekki. Nieźle nawilżał dłonie, nieco odżywiał i wygładzał, niwelował suchość, ale nie w takim stopniu jak wersja Urea. Był bardzo rzadki, lekko wodnisty, dość dobrze się rozprowadzał i szybko wchłaniał. Do gustu przypadło mi opakowanie - stabilna, mieszcząca 300ml butla z pompką, która działała bez zarzutu aż do ostatniej kropli. Ogółem mówiąc polubiliśmy się, choć lepiej byłoby stosować go latem.

Avon Płyn do kąpieli Choinka - Nie będę słodzić, jego jedyny plus to urocze opakowanie w kształcie choinki. Ładnie wyglądało na łazienkowej półce, mimo iż było kompletnie niefunkcjonalne. Otwór, czy "nóżka" choinki jest ogromny i płyn wylewał się w zbyt dużej ilości. Produkt pachniał zielonym jabłuszkiem, a nie choinką, na co miałam wielką nadzieję. Pienił się słabo, więc zużyłam go jako żel pod prysznic, bo nie było sensu siedzenia w minimalnej ilości szybko znikającej piany. Szkoda, że się nie sprawdził, z wyglądu zapowiadał się na ciekawy produkt.  



Empik Owl Lipgloss Coconut - Skusiło mnie opakowanie, które oczywiście zachowam dla ozdoby :) Zawartość przeuroczej sówki to gęsty, lepki błyszczyk, przezroczysty o srebrnej poświacie. Na ustach nie wyglądał za pięknie, czytaj: bazar atakuje! Poza tym wywołał podrażnienie i atak krostek, dlatego opróżniłam opakowanie z tego lepiku i pozbyłam się bez żalu. Sówkę zostawiłam, ładna jest, żałowałabym, wyrzucając ją do kosza.

Essence Crystalliced Liquid Eyeshadow 03 Ice Crystals On My Window - Gdy użyłam go po raz pierwszy, wydawał się być cudem. Niestety nie był, dlatego po dwóch latach leżenia w szafce trafił do kosza. Konsystencję miał przyjemną, dobrze się rozprowadzał. Odcień, który wybrałam był rozświetlającym, chłodnym beżem z delikatnym pyłkiem, który migrował po twarzy. Efekt - jak się pewnie domyślacie - do ładnych nie należał. Wyrzuciłam bez żalu.

Zmywacz do paznokci - Kupuję w razie potrzeby, gdy nie mam nic innego pod ręką. Ogółem lubię i używam zielonej Isany, ale "z braku laku to i kit dobry". Śmierdzi, ale zmywa całkiem w porządku. Wysusza paznokcie i skórki. Raczej się już nie spotkamy. 

Basic Nailpolish 281 - Czerwień o wykończeniu żelkowo - kremowym. Bardzo elegancka i seksowna. Łatwa aplikacja i w miarę szybkie schnięcie nie sprawiły, że używałam go za często. Nie lubię nosić czerwieni na paznokciach zbyt często, więc po zużyciu połowy lakier zasechł. Również pozbywam się go bez żalu.

Tisane Balsam do ust - Ideał, co zresztą widać po trzech zużytych opakowaniach. Świetnie nawilża i odżywia, wygładza oraz chroni. Zużyłam już kilkanaście opakowań i temu jedynemu balsamowi do ust jestem wierna :)




Garść próbek. Wszystkie były w porządku, nie spodobał mi się jednak zapach cynamonowego masła, zachwyciło mnie natomiast to o zapachu liczi. Z pewnością nabędę drogą kupna w najbliżsyzm czasie pełnowymiarowe opakowanie.


Zużyłam też trzy saszetki peelingu drobnoziarnistego Perfecty, o którym pisałam kilka postów wstecz oraz jedną enzymatycznego, który polubiłam równie mocno.

A Wam jak poszło zużywanie?

środa, 5 lutego 2014

FotoMix #12 [01.01 - 05.02]

Jak ten czas szybko leci! Dopiero świętowałam Nowy Rok, a już minęło kilka dni lutego. Z drugiej strony jednak dobrze, że nie da się spowolnić jego upływu - mam szansę zrobić wszystko szybciej i efektywniej. Dziś, jak co miesiąc zaczynam podsumowania od FotoMixu (to już 12!) i serdecznie zapraszam do oglądania zdjęć oraz czytania opisów (:


1. Długo szukałam idealnego komina, który ogrzałby moją szyję i po owinięciu wokół niej dwa razy nie wyglądał jak przyciasna obroża. Na czaszkowy ideał trafiłam w H&M i stwierdzam, że jeszcze nigdy nie kupiłam (przynajmniej dla mnie) tak drogiego szalika - kosztował około 60zł. Sporo, ale nie żałuję ani złotówki. Zakupy okazały się szczególnie owocne, gdyż w Biedronce trafiłam na ciepłe skarpety i pyszny sok, a w bibliotece wypożyczyłam trzy pozycje, na których mi zależało.
2. Mamy z mamą pewną tradycję - na ferie zawsze jedziemy pociągiem, przynajmniej w jedną stronę. Lubię ten środek transportu, zwłaszcza że było ciepło i nie trafili nam się w przedziale natrętni towarzysze.
3. Mam wolne - są nowe zdjęcia na bloga! Jak widać, aparat już do mnie wrócił, a efekty focenia widzicie w recenzjach.
4. Kupiłam też świeczkę o zapachu wanilii z Air Wick. Urzekły mnie czarne motywy i fakt, że przejścia kolorów są widoczne, ale ni rażą jak żarówka.
5. Jest też powód do dumy! Otóż jak widać na zdjęciu udało mi się zapuścić włosy na tyle, że są w miarę wyrównane, pozostała mi jedynie odrastajaca grzywka do brody, którą tak czy siak podpinam. Niedługo zrobię aktualizację i zobaczycie lepiej efekty :)
6. A tego pana już znacie :) Kochane futro!
7. Oszalałam na punkcie tej piosenki. Nawet pisząc tego posta jej słucham, wcale mi się nie nudzi. Warto posłuchać, a nuż któraś z Was dołączy do wielbicielek.
8. Najpiękniej błyszcząca bombka, jaką ostatnio widziałam! Choinka już dawno rozebrana, ozdoby schowane, ale zdjęcie pozostało.
9. Ostatnio niemal wszystkie wieczory poświęcam czytaniu i są tego efekty - w styczniu przeczytałam pięć pozycji.

 Jak minął Wam pierwszy miesiąc 2014? Zadowolone czy nie bardzo? :)

wtorek, 4 lutego 2014

Ciągnie wilka do lasu / Alverde Waldgezwitscher LE Lippenstifte 10 Erdhügel

Właściwie to nie wilka, a lisa i inne zwierzaki. A co to ma wspólnego ze sferą urodową? Coś musi mieć i w dzisiejszym poście na pewno się o tym przekonacie ;) Niedawno pokazywałam na blogu oraz Instagramie zakupy poczynione przez pewną dobrą duszę w DM'ie. Szczególnie zainteresowałyście się szminką i oto jest - Alverde Waldgezwitscher LE Lippenstifte 10 Erdhügel. Nie będę ukrywać, że zauroczyło mnie opakowanie i w stanie zachwytu nad nim trwam od zobaczenia zapowiedzi w internecie aż do teraz i wiem, że uwielbienie dla niego mi nie minie. Lisy, wiewiórki, ptaki, drzewa i grzyby plus ciemnozielone tło wyglądają niesamowicie. Trudno się nie zakochać w takim cudeńku! Zresztą zobaczycie na poniższych zdjęciach w pełnej krasie. Opakowanie jest wytrzymałe, mimo że tekturowe, nie plami się i nie zagina.


Kolor, który posiadam to 10 Erdhügel, bardzo ładny, ciepły brąz. Wklepany w wargi lekko je przyciemnia i staje się uniwersalnym, dość ciemnym nude. Zarówno roztarty, jak i nałożony po prostu poprzez przejechanie sztyftem po ustach prezentuje się przepięknie. Niestety, pomadka podkreśla wszelkie suche skórki, co widać na zdjęciu. Naprawdę trzeba mieć do niej idealnie miękkie, gładkie i nawilżone usta. Mam nadzieję, że uda mi się je doprowadzić do takiego stanu, aby móc bezproblemowo nosić ten kolor na ustach.


Podoba się Wam? Mi bardzo! Myślę, że delikatny peeling ust plus balsam do ust pozwolą mi wreszcie na nakładanie tego koloru :)

poniedziałek, 3 lutego 2014

Słów kilka o peelingu / Perfecta Oczyszczanie Peeling drobnoziarnisty

Moja skóra zdecydowanie potrzebuje dobrego peelingu mechanicznego przynajmniej dwa razy w tygodniu. Niekoniecznie bardzo mocnego, ale takiego, który pozbawi cerę chociaż połowy suchych, odstających skórek. Nie testowałam zbyt wiele, miałam błotny z BingoSpa, różowy Synergen (uwielbiałam, niestety został wycofany), morelowy Beauty Formulas oraz produkt, który sprawdził się najlepiej spośród testowanych i nie raczej nie będę szukać lepszego. Mowa o peelingu drobnoziarnistym Perfecty. Niewielka, 50ml tuba z nieprzezroczystego plastiku zawiera naprawdę świetny produkt. Opakowanie jest poręczne, niewielkie, z nakrętką z klapką. Nie otwiera się przypadkowo, trzyma dobrze, ale nie trzeba łamać sobie paznokci aby dobrać się do produktu. Peeling nie jest ani zbyt rzadki, ani zbyt gęsty. Nie spływa z dłoni, łatwo się rozprowadza i spłukuje. Zawiera mnóstwo maleńkich, ale dosyć ostrych drobinek, które skutecznie wygładzają skórę. Zapach kosmetyku jest świeży, według mnie morski, na szczęście nie ma nut zapachowych, jakie można wyczuć w środkach do czyszczenia toalety. Jak już wspominałam, radzi sobie bardzo dobrze. Świetnie wygładza skórę, usuwa większość suchych skórek, odświeża koloryt. Nie powoduje podrażnień. Nie zawiera trójglicerydów ani parafiny, czyli składników, które u mnie powodują zapychanie i atak wyprysków. Używam go dwa, trzy razy w tygodniu i naprawdę widzę efekt. Stosuję zamiennie z peelingiem enzymatycznym tej samej firmy i to jest moje ulubiony duet oczyszczająco - wygładzający, a w przypadku tego drugiego produktu także nawilżający. O enzymatycznym napiszę wkrótce osobny post.


Moja skóra pokochała ten peeling. Póki co nie ma dla niej lepszego peelingu mechanicznego. Oprócz świetnego działania posiada również niewygórowaną cenę - 12/14zł oraz bardzo dobrą wydajność. Nie mam się do czego przyczepić.


 Znacie ten peeling lub inne tej firmy? Polecacie? A może lubicie inne? :)